Gdy ją zobaczyłam w listopadowym wydaniu M jak mieszkanie, przepadłam… Wiedziałam, że muszę, ją mieć. Natychmiast! Szczęśliwym trafem wszystkie potrzebne składniki były w domu, więc niewiele myśląc zabrałam się do pracy. Zakochałam sie w tej tarcie… Te kolory, ten zapach, konsystencja… Gdy robiłam kruche ciasto na spód, dosłownie rozpływałam się z zachwytu. Zapach świeżego masła i pszennej mąki… poezja, błoga sielanka, rozkosz dla nosa…;) Tu się jednak kończy radosna ekstaza. Okazało się, że ciasto wyszło dość twarde i wcale nie nie tak pyszne, jak można by się tego spodziewać po wcześniejszym obiecującym aromacie… Może to wina zbyt długiego wyrabiania… trudno teraz powiedzieć… Sam mus czekoladowy był całkiem smaczny, delikatny, rozpływający się w ustach. Myślę, że przypadłby do gustu wielbicielom czekolady, do których … tak się dziwnie składa, że nie należę… ;) Po zmianie spodu, na bardziej kruchy i lekki, przepis wart polecenia.
- 250g ciasta piaskowego (zrobiłam proste ciasto kruche z masła, mąki i wody chyba tylko, lecz wyszło zbyt twarde i trochę nijakie)
- 200 g gorzkiej czekolady (dałam 1 tabliczkę mlecznej i 1 gorzkiej)
- 200 ml słodkiej śmietanki 30%
- 75 ml mleka
- 25 g cukru pudru
- 2 jajka
Uwagi. Tarta smakowała najlepiej na drugi, trzeci dzień po upieczeniu, schłodzona w lodówce.
Tak sobie myślę, że spód, który mógłby się sprawdzić, to taki z ciasta, z dodatkiem jajka, np. z przepisu na tartaletki Małgosi.dz z jednego z moich ulubionych blogów Pieprz czy wanilia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz